Kategoria

Nowe życie, strona 10


wrz 20 2008 Fasolka po bretońsku
Komentarze: 0

Gotowanie. To teraz także przyszło mi teraz robić. Ale nie narzekam. Chyba zawsze lubiłem gotowanie, ale gorzej było z możliwościami. Gdy chciałem to robić w obecności b. żony, to ona zawsze wiedziała, że robi się to tak a tak, a nie jak ja to robię.

Teraz robię wszystko po swojemu – i wychodzi.

Dzisiaj – drugi już raz tutaj – przygotowałem fasolkę po bretońsku. Od klasycznego przygotowywania mój przepis różni się tym, że użyłem fasolę z konserwy. Dwie puszki. Poza tym zużyłem, ok.0,5 kg wędzonego boczku, dwie kiełbasy śląskie, cztery marchewki, trzy pomidory, dwie łyżki koncentratu, jedną paprykę (to w ramach eksperymentu), trzy ząbki czosnku, dwie cebule, kostkę rosołową, mąkę, przyprawy.

Myślę, że niepotrzebnie marchewkę i paprykę pokroiłem w kostkę. Zapewne lepiej byłoby zmielić lub przetrzeć przez sitko (jak pomidory).

wiktim : :
wrz 17 2008 Jeszcze niezorganizowany
Komentarze: 1

Jak już pisałem, wdrażam się do roli pośrednika w obrocie nieruchomościami. Przez to wszystko jestem tak jeszcze niezorganizowany, że brakuje mi czasu dla siebie (w sensie bardziej osobistym, tj. zajęcia się sobą w sensie zaspokojenia potrzeb uczuciowych).

Tak w poniedziałek, jak i we wtorek byłem dość długo w pracy. We wtorek pojechałem, wyjątkowo, samochodem. Spowodowanego było tym, że córka była ze swoim partnerem na próbie do programu TVP 1, „Jaka to melodia”, gdzie mają występować w oprawie tanecznej. Po programie mieli zamiar jeszcze potrenować, ale ich pobyt trwał dłużej, niż przewidywał choreograf i nic z treningu nie wyszło.

wiktim : :
wrz 14 2008 Demobilizacja i mobilizacja
Komentarze: 0

Miałem, częściowo jedynie uzasadnioną, przerwę w jeżdżeniu rowerem. W piątek jeździłem z córką. Wprawdzie nie namawiała mnie jakoś a tylko powiedziała, że, a ja od razu wyraziłem zgodę, ale ten impuls był mi potrzebny. Zanim doszły te niepokojące wieści. Byliśmy na Bielanach. Przejechaliśmy 16 km. Jak na kilkudniową (prawie 10. Dniową) przerwę, to nieźle. Nie dostałem zakwasów, czemu się dziwię.

W sobotę, znów z córką, zaliczyliśmy ponad 28 km. Byliśmy na Pradze, przy Stadionie X-lecia. Córka tego nigdy stadionu nie widziała. Objechaliśmy stadion dookoła a przez bramę główną mieliśmy okazję popatrzeć nieco na skoki motocyklowe – pożegnalną imprezę przed jego przebudową – a właściwie przed zburzeniem. W miejsce tego stadionu ma powstać Stadion Narodowy.

Przypomniałem sobie – i powiedziałem to córce, – że tą bramą wbiegałem na finisz na stadionie, po ukończeniu biegu maratońskiego. Było to we wrześniu 1982 roku.

Po południu pojechaliśmy komunikacją miejską do Marek, do babci partnera tanecznego córki. Zostaliśmy tam ugoszczeni drinkami. Pogadaliśmy o tym i o owym a przede wszystkim o planach tanecznych. Wróciliśmy także komunikacją miejską.

W niedzielę jeździliśmy w dwóch etapach. Najpierw z córką byliśmy w chińskiej restauracji „Wook” w centrum a na koniec tego etapu w „Lidlu” po lody. Potem, już sam, pojechałem do Marek po okulary do czytania, które w sobotę zostawiłem. Córka natomiast z koleżanką, były na starówce, także rowerami.

Nie liczę kilometrów córce – jedynie jakoś przy okazji. Ja natomiast wykręciłem w niedzielę ponad 45 km., co jest rekordem jednego dnia. Nie czułem zmęczenia.

Gdy byłem w Markach, zatelefonowała do mnie najlepsza koleżanka teściowej córki – Pani K. Zapytała mnie, czy mam jakieś wiadomości o Z. Powiedziałem, że nie – i że traktuję to jako dobrą wiadomość. Ona zaś powiedziała, że niekoniecznie. W sobotę bowiem Z. przebudziła się. Była jednak niespokojna i bardzo pobudzona. Ja uważam, że jest w niej tak wielka wola życia, że nawet to jej (paradoksalnie) szkodzi. Widocznie i lekarze tak uważają, bowiem wprowadzili ją w śpiączkę farmakologiczną. Obecnie ta śpiączka jest utrzymywana.

K. powiedziała mi, że ktoś (chyba zięć) wymógł na mojej b. żonie, że nie ma się Z. pokazywać w szpitalu. Uważam to za całkiem słuszne. Skoro bowiem moja b. żona, wchodząc do córki na I piętro (w darowanym zięciowi przez jego matkę Z. domu), czy schodząc od niej, moja b. żona nie zauważała Z. jej na parterze, to co ma do odwiedzania Z. w szpitalu. Rzeczywiście, byłoby to niewskazane i takie koniunkturalne. Jasno z tego wynika, że zachowanie zięcia wobec mnie i mojej b. żony jest takie właśnie, bo gdy dochodzi do ekstremalnych zdarzeń, zięć potrafi właściwie ocenić sytuację i potencjalne niebezpieczeństwo. Ciekawe, jak to mojej b. żonie przekazali, aby się nie ważyła pokazać Z. na oczy.

Szkoda mi Z., naprawdę szkoda. Wzięła na siebie całe odium nawarstwionych, negatywnych ocen i zdarzeń. Nie tak dawno pisałem, że mi jej szkoda, jakby intuicyjnie czując nadchodzące „tąpnięcie”.

Ludzi trzeba uszanować zawsze a nie tylko w takich sytuacjach. Nie można zachowywać się, jak moja b. żona, traktując ludzi na zasadzie:, „kto nie jest ze mną, jest przeciw mnie”.

W Markach, przy lodach, (wywołana moją rozmową z K.) wywiązała się dyskusja o tych sprawach, o mojej sytuacji po rozwodzie a przed podziałem majątku. Oprócz gospodyni były tam jeszcze trzy osoby.

wiktim : :