Byłem w okolicy, gdzie mieszka mój brat w Warszawie, ale budynki były zupełnie inne. Do jego posesji była furtka i jakiś rodzaj domofonu, ale ja tam nie wchodziłem. Potem jechałem rowerem, raczej starym, z bagażnikiem. Na bagażniku wiozłem lustro. Miałem jakąś zółtą kurtkę, której nie miałem na sobie, ale jakoś przy sobie. Jadąc jakby ul. Puławską w Warszawie, ale zupełnie inaczej wyglądającą, miałem wyznaczone przystanki. Te przystanki były przy ulicy, na zewnątrz, nie w budynkach. Na drugim z nich odwiesilem kurtkę na wieszak na ścianie i pojechałem dalej. Gdy dojechałem do jakiegoś celu, którym był parterowy budynek. W nim bardzo przemyślnie poukrywani byli w różnych miejscach ludzie ze służb specjalnych. Pilnowali tego domu, który w rozkładzie pomieszczeń był podobny do mojego domu rodzinnego, ale był obszerniejszy.
Później ktoś mi o kurtce przypomniał. Wróciłem więc po nią niby, że samochodem, w którego bagażniku ukryty był agent służb specjalnych. Pamiętałem, że w kieszeniach zostały dwa telefony komórkowe z trzech, którymi obecnie dysponuję.
Znalazłem się na innej drodze, ni to błotnistej, ni to piaszczystej, ale znów rowerem. Gdy jechałem to miałem z górki imimo piasku, jechałem bez kręcenia pedałami. Gdy już jazda była niemożliwa, bo zmniejszył się spadek terenu, zacząłem iść pieszo. W pewnym momencie natrafiłem na źródło wody. Szedłem dalej a początkowa stróżka wody przemieniała się stopniowo w coraz szerszą i szerszą, czystą rzeczkę. Najpierw zamoczyłem buty, potem woda stopniowo sięgała coraz wyżej, aż niemal do pół łydek i miałem zamoczone spodnie.
Idąc z prądem tej wody znalazłem się miejscowości urodzenia w miejscu, gdzie kiedyś był bród a obok kładka przez rzeczkę. Kiedyś przepędzałem tym brodem krowy na pastwisko, idąc oczywiście kładką. Teraz, we śnie na kładkę wszedłem po trzech deskach, które -, jedna za drugą - kładłem na wodę. Tam były jeszcze jakieś osoby. Rozmawialiśmy o czymś.
Potem okazało się, że telefony komórkowe leżały na jakimś podwyższeniu i musiałem zejść z kładki i do nich dojść po deskach, które znów kładłem jedna za drugą. Było już jednak głębiej. Gdy już miałem telefony, to deski zabrał jakiś młody mężczyzna.
Z kolei znalazlem się wewnątrz położonego obok brodu, na północny wschód od niego, nowego zupełnie obiektu, jeszcze nie oddanego do użytku. Miałem mieć dostęp do tego obiektu do czasu zagospodarowania go. Ponieważ posiadał dużą powierzchnię posadzki wyłożoną płytkami, sprawdzałem, czy nada się na treningi dla tancerzy. Posadzka była jeszcze posypana piaskiem. Ja po oczyszczeniu kawałka stwierdziłem, że jest za ślisko. Pojawił się jednak ktoś lepiej na tym znający się i stwierdził, że jest to dobra – nawet bardzo dobra powierzchnia do tańca.