Podczas pogrzebu najmłodszy syn zmarłej (a mój zięć) w pewnym momencie usiadł naprzeciwko mnie i najbliższej przyjaciółki Z. - M. Nie przywitał się ze mną, ale widziałem, że coś się w nim zmieniło. Rozmowę kierował do M., a nie do mnie.
Opowiedział okoliczności śmierci Z. Chciała z nim wyjść na spacer. Zaraz jednak na początku poczuła się źle i pojawiły się trudności z oddychaniem. Zawrócili więc a Z. zajęli się lekarze. Była jeszcze jakiś czas przytomna i pytała, czy syn jest. Odpowiedziano jej twierdząco. Potem przytomność straciła i nastąpiło zatrzymanie akcji serca. Reanimacja nie była skuteczna.
Mówił też o innych sprawach i miał pytania kierowane ni to do mnie, ni to do M. Ja po paru minutach odpowiedziałem coś zdawkowo, czego M. nie wiedziała a ja tak.
Później poszedł do innych gości.
Potem, gdy już musiałem opuścić stypę, aby udać się na dworzec PKP, na pożegnanie mocno uścisnął mi dłoń i powiedział "dziękuję". Ja odebrałem to, jako podziękowanie za moją sympatię do jego matki. Pewnie ponadto on uznał, że tym przeprosił mnie za przykrości, jakich od niego i przez niego doznałem.
Przyszło mi więc na myśl, że nie pozostaje mi nic innego, jak tylko te nieformalne przeprosiny przyjąć.
Ten jego gest zauważyła także młodsza córka i powiedziała, że chciało się jej płakać. Powiedziała też, że brakuje jej rozmów ze starszą siostrą.
14.10.2008